niedziela, 25 lutego 2018

Modern Day Babylon - Coma (2018)


Napisał: Jarek Kosznik

Zaledwie kilka dni temu miała miejsce premiera drugiej pełnowymiarowej płyty czeskiego zespołu Modern Day Babylon pod tytułem „Coma”. Nasi południowi sąsiedzi są prawdziwą pustynią jeśli chodzi o muzykę metalową, nie mówiąc nawet o jej podgatunkach. Modern Day Babylon jest pierwszym (!) w Czechach projektem mocno opartym na „djentowych” nowoczesnych rytmach jeśli dać wiarę notce biograficznej na oficjalnej stronie artystów. Chociaż zespół obecnie występuje jako trio, to mózgiem grupy i twórcą całego materiału jest Tomas Raclavsky. Pomimo stosunkowo małej rozpoznawalności, zespół w swoim „CV” może zapisać m.in. występy na festiwalu UK Tech Fest czy supportowanie żywych legend nowoczesnego progresywnego metalu czyli amerykańskiego Periphery. O dobry mastering płyty zadbał znany z zespołu Tesseract Acle Kahney. Jak nowy album wypadł na tle wcześniejszych dokonań grupy? Czy Modern Day Babylon jest zespołem będącym w stanie przebić się do „ekstraklasy djentu”? Postaram się odpowiedzieć na te pytania.

Pierwszy na płycie „Sleeper” wita słuchacza tajemniczą, gęstą atmosferą gdzie z oddali dobiegają stopniowe, kaskadowe dźwięki perkusji, która gra w stylu alternatywnego rocka, co jest dość zaskakujące. Z czasem jednak wszystko wraca do normy gatunku, słychać bardzo ciężkie dźwięki grane na gitarze ośmiostrunowej. Pierwsza oczywista inspiracja która rzuca się w uszy to wczesne dema Bulba czyli lidera grupy Periphery, Mishy Mansoor’a. Momentami czuć trochę potrzebę wykreowania czegoś na kształt „future metalu” a konkretnie w stylu australijskiego gitarzysty Paula Wardingham’a , jednakże nie dostrzeżemy tutaj wirtuozerskich solówek, a jedynie proste melodie w stylu australijskiego muzyka. Udany, intrygujący początek albumu. Następny jest „Dream Cycles” gdzie moim zdaniem rozpoczyna się dość egzotycznym połączeniem riffów zespołu Trivium z ich debiutanckiej płyty i zespołu Periphery! Później towarzyszy nam typowy dla djentu groove, pulsujący na tle ładnych spokojnych melodii. W środku następuje krótkie zwolnienie i wyciszenie. Pejzaże malowane przez instrumenty wydają się niczym nie ograniczone, naprawdę ma się wrażenie jakiejś podroży w przyszłość. W tytułowym „Coma” wiodącym elementem jest wykorzystanie wymyślonej przez Tosina Abasi’ego z Animals as Leaders, bardzo nowatorskiej i zaawansowanej techniki gry na gitarze zwanej „thumping’iem”, której główną cechą jest kreowanie wręcz basowego brzmienia gitary elektrycznej poprzez wykorzystanie do gry wszystkich palców zamiast kostki. Tomas zaskakuje tutaj wyborną umiejętnością grania powyższą techniką, co jest naprawdę rzadkie. Jednakże utwór w warstwie kompozycyjnej, jest dość sztampowy i nudny, a melodie w środku powodują u mnie efekt przewinięcia utworu do przodu. Równie marną, a nawet gorszą kompozycją jest „Timelapse, utwór powstał w stylu tak zwanego „happy djentu”. Moje odczucia dotyczące tego utworu są diametralnie inne, piosenka jest dość dołująca i do tego obfituje w plastikowe melodyjki rodem z utworów z japońskiej mangi. Pomimo tradycyjnie bardzo dobrej gry gitary, utwór jest niestety ciężkostrawny.

Kolejny „Otherside” jest w pewnym sensie takim zbiorem rozwiązań nawiązujących do samych klasyków djentu. Niektóre rozwiązania brzmią niczym „wyrwane żywcem” z utworów z płyty „Juggernaut- Alpha and Omega” zespołu Periphery, a chodzi konkretnie o „The Scourge” i „Psychosphere”. Giga recykling! Po nim wchodzi „Waves”, w którym jedynym godnym wspomnienia momentem są ambitne riffy w środku, grane wspomnianym wcześniej „thumping’iem”. Melodie po raz kolejny są kiczowate, sztuczne i mdłe. Na końcu utworu mamy jedyną na płycie solówkę, jednakże jest ona bardzo krótka i mało urozmaicona, stanowi jedynie przedłużenie melodyczne poprzednich motywów. Po dłuższym fragmencie nienajlepszej twórczości przychodzi czas na mojego faworyta czyli „Memory”. Wstęp jest niemalże kopią początku utworu Periphery „Totla Mad” z „Periphery I”, chociaż tutaj mamy do czynienia z nieco mniej szalonym doborem dźwięków. Ten utwór szczególnie wbił mi się w pamięć, ponieważ słychać tutaj oznaki własnego stylu zespołu niż kopiowania innych. Fantastyczne riffy grane wszystkimi wcześniej wymienionymi przeze mnie technikami, w połączeniu z intrygującymi, przestrzennymi (nie mdłymi) melodyjkami łączą się we spójną, logiczną całość. Kolejny „Visions” trąci z początku trochę zakręconym klimatem zespołu Polyphia i Intervals, są to naprawdę udane fragmenty. Później mamy do czynienia z mocno połamanym breakdown’em w środku, dobrze współgrającym z towarzyszącymi jemu motywami drugiej gitary. Nareszcie słuchacz otrzyma „kopniaka” na koniec w postaci posępnego wręcz złowieszczego outra, gdzie sztuczne flażolety grane przez Raclavskiego wbijają się w mózg. Kończący płytę „Wake up” o dość nietypowym jak na zakończenie płyty tytule wita słuchacza, dziwnym motywem gitarowo-klawiszowym w stylu alternatywnego rocka i popu z lat 80tych. Bardzo pozytywne wibracje i emocje, harmonie gitarowe ponownie w stylu Trivium (!) nie dają słuchaczowi wytchnienia. Prawdziwą perełką jest zakończenie, grane w stylu brytyjskiego indie-popowego zespołu Florence and the Machine, bardzo przebojowe i lekkie, przeplatane krótkim popisem na gitarze. Bardzo przyjemne dla ucha a zarazem ambitne. Bonusem jest remiks utworu „Waves” w wykonaniu Matta Hollanda jednakże ten utwór pasuje do albumu jak pięść do nogi. Po co zamieszczać coś tak beznadziejnego? Cukierkowata, elektroniczna papka.

Ocena: Pierwsza Kwadra
Trwający 40 minut album „Coma” jest zestawem utworów wywołującym sprzeczne odczucia przez cały czas odsłuchu. Mamy tutaj znakomity początek, beznadziejny, wtórny środek, i fenomenalne trzy ostatnie utwory minus przypięty znikąd remiks utworu „Waves”. Piosenki z najnowszej płyty Modern Day Babylon są dość podobne do wcześniejszych nagrań, choć na pewno można zauważyć postęp zarówno w sferze technicznej jak i kompozycyjnej. Jak widać na załączonym obrazku, Tomas Raclavsky jest gigantycznym fanem zespołu Animals as Leaders, a wplatanie zagrywek Tosina Abasiego to swoich dokonań jest bardzo ciekawym, imponującym i mimo wszystko rzadkim zabiegiem w świecie djentu, tak mocno inspirowanym zespołami takimi jak Meshuggah, Periphery czy Monuments, dyktującymi warunki „muzycznej gry”. Pewnym minusem płyty jest jednak spora powtarzalności motywów i struktur, ponadto wiele melodii jest po prostu nieciekawych. Jeśli zespół chciałby przejść z II ligi do „ekstraklasy djentu” to powinien popracować nad oryginalnością kompozycji. Podsumowując, jest to dobra płyta, proch nie został co prawda wymyślony, ale całkiem przyjemnie się tego słucha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz